środa, 11 grudnia 2013

15. Powrót.

widok z wieżowca na Canary Wharf

Hejka, po długiej nieobecności.

Minęły już 4 miesiące odkąd wróciłam z pobytu jako au pair w Londynie z firmą Prowork.

Zaniedbałam trochę bloga, z powodu ogromnej ilości wydarzeń pod koniec mojego pobytu.

W razie pytań nt wyjazdu do Londynu, innych miast Europy, czy nawet USA, zapraszam do pisania w komentarzach lub na facebooku
https://www.facebook.com/polkazawadzka
Postaram się udzielić wam wszelkiej pomocy. 


Trzymajcie się i realizujcie swoje marzenia!
Pola. :)



czwartek, 1 sierpnia 2013

14. Wolna środa.

Hi.
Jako że hostka nie szła wczoraj do pracy, bo chciała posprzątać swoje biuro z domu (wszystkie rachunki itp.) miałam dzień wolny. A więc wiadomo, nie będę siedzieć w domu, tylko oczywiście - shopping :)
Angela

Zacznę jednak od tego, że jak już pisałam wcześniej, moja rodzinka poszukuje nowej au pair. Jako, że Angela ma problemy ze swoimi hostami i wiem, że u mnie byłoby wspaniale, nastawiłam już dawno moich domowników na nią i wczoraj była u nas na interview. No cóż. Nie mogłam się mylić :) Oczywiście, że usłyszałam potem, że jest 'pretty, lovely', moja mała już ją kocha i pisała z nią potem na fejsie. Cudo! A więc mam nadzieję, że w rezultacie powiedzą 'tak' i od września zamienię się z Angelą domem - to znaczy ja wrócę, a ona wejdzie na moje miejsce. (co nie oznacza kochanie, że nie będę za Tobą tęsknić! :<)

Następnie pojechałyśmy na Waterloo. Pochodziłyśmy po centrum. Foteczki koło London Eye
następnie na naszych oczach ukazała się filmowa karuzela z konikami. Widząc cenę - 2f - oczywiście, że musiałyśmy skorzystać. :) Było naprawdę magicznie.
Później spacer. Szukanie jak zwykle jedzenia. No i opuściła mnie, gdyż musiała odebrać Zacka ze szkoły.W drodze na Oxford Street, znalazłam się na ulicy pełnej drobniutkich księgarni, znaczy nawet nie księgarni, a antykwariatów. Masa pięknych, starych ksiązek za grosze. Jako, że moja siostra poprosiła mnie, żebym poszukała jej jakiś książek nt groomingu (pielęgnacja, strzyżenie, trymowanie psów) postanowiłam wejść do pierwszego małegosklepiku, na moje pytanie nt książek o tym temacie,usłyszałam niestety wesoły śmiech, bo nie zauważyłam szyldu (a tak naprawdę go nie było), że jest to sklep jedynie z książkami historycznymi.. Tak oto postanowiłam wejść do trzech kolejnych (owszem, szyldy na tych sklepach były, ale po ich nazwach nie można było stwierdzić jaki typ książek się w nich znajduje). A więc weszłam do sklepu z książkami science fiction, muzycznymi oraz .. nt pojazdów. Każdy sprzedawca odprawiał mnie z miłym uśmiechem i odrobiną śmiechu - jednakże bardzo miłego. Polecono mi jednak największą księgarnię - Foyles.
Co prawda tam również książek nt groomingu nie znalazłam, ale gdy w tej czteropiętrowej, ogromnej księgarni znalazłam dział nt pieczenia i gotowania, na mojej twarzy od razu wystąpił ogromny uśmiech. Wszystko było przepiękne, kolorowe. Ksiązki nt pieczenia ciast, czy deserów, czy pieczenia makaroników - wszystko było w kolorach różu. Czułam błogi uśmiech na mojej twarzy Od razu chwyciłam jedną książkę do ręki. Byłam pewna, że ją wezmę, ale po 30minutowym zastanowieniu i przejrzeniu jej od deski do deski, do mojej głowy trafił nowy pomysł. Nie będę gromadzić kolejnych książek kucharskich, czy nt pieczenia, bo kupiłam ich sobie w tym roku wystarczająco dużo w Polsce. Kupię tutaj piękny taki notes, specjalny do zapisywania przepisów i z miejscami na wklejanie zdjęć (znalazłam takie z Angelą) i będę pisać przepisy ręcznie, jak to kiedyś robiła moja mama. Naprawdę. Książki te są przepiękne, ale.. no i za drogie, I ZA CIĘŻKIE - to przede wszystkim, żeby zabierać samolotem do domu. 
Znalazłam jednak półkę z przecenami. 3/4 książek znajdujących się tam, dotyczyła dbania o dom. Jako, że w ostatnim czasie, czuję się jak taka kura domowa, rzuciłam się najpierw na te książki i zaczęłam przeglądać z zapałem i myśleć o kupnie. Po chwili jednak myślę - co ja głupia robię. owszem, podoba mi się fakt zajmowania się domem, poznawania super tajników sprzątania itp, ale jeszcze nie na to czas! Może tutaj to robię, ale wrócę do PL i będę jeszcze miała czas, na zajmowanie się domem. Stwierdziłam, że mam lat 19, a nie 30 i odłożyłam je na miejsce. Znalazłam jednak jeszcze jedną książkę - zabawny tytuł, którego aktualnie nie pamiętam - ale spojrzę później i dodam. Coś w stylu - 'Jak postawić coś na stół, nie potrafiąc gotować'. Po przeczytaniu kilku stron, dostrzeżeniu naprawdę przyjaznego stylu pisarza, zabawnych historii i porad, postanowiłam kupić. Cena? z 17f na aż1f. 
Następnie wybrałam się na dział lingwistyczny. Znalazłam dział 'Polska'. Książek - naprawdę sporo! Bardzo pozytywnie się zaskoczyłam. Jednak nie po to tam się wybrałam - poszukiwałam ciekawej książki do j.angielskiego. Po przejrzeniu większości, wykluczenia książek ze wszystkim - czyli grama + słownictwo, gdyż takowe książki, wyglądają jak książki nasze szkolne, wykluczeniu książek nt wymowy, bo ją można ćwiczyć sobie przez internet, oraz gramy, bo... bo nie potrzebuję tu aktualnie gramy. Postawiłam na słownictwo - bo to najważniejsze. Postanowiłam nie kupować książek z ćwiczeniem słówek, czy coś, tylko po prostu z podziałem ich na kilkadziesiąt tematów. A więc np pod tematem 'kuchnia' znajduje się 12stron ze słownictwem. Stwierdziłam, że wyznaczę sobie limit, który będę musiała codziennie opanować. Zaczęłam od wczoraj. Skończę? Nie skończę. Nikt nie może powiedzieć 'umiem język angielski bardzo dobrze', gdyż im więcej wie, tym zauważa, jak mała jest jego wiedza. W takim położeniu właśnie jestem. Dogaduję się tutaj, rozmawiam na chillu, ale wiem, że jakbym miała rozmawiać nt literatury, to słownictwo moje kuleje w tym temacie, czy medycyny. A trzeba mieć pojęcie tj potrafić rozmawiać po prostu o wszystkim ;) A więc trening słownictwa, od wczoraj, ostro rozpoczęty. 
6 par z 7. sandałki gdzieś są w pokoju.
A więc po spędzeniu 2,5h w księgarni poszłam na Oxford Street. Droga mi zajęła jakoś o wiele więcej czasu niż zwykle.. Po drodze otrzymałam dwie paczki Sunbites'ów za free. 3/4 ludzi na ulicach je jadło, gdyż ludzie rozdający je stali wszędzie (wydaje mi się, że to promocja nowego smaku). Wracając do zakupów kupiłam sobie 2pary butów (jakbym nie kupiła ich już tu za dużo), koszulę, naszyjnik, bieliznę. Dodam, że w sobotę Angela ma urodziny, no i żeby gdzieś wyjść, postanowiłyśmy kupić sobie szpilki. A więc dodając 5par butów z którymi przyjechałam i 10 które tu kupiłam (pewnie dojdą jeszcze 2pary). Nie wiem gdzie się zmieszczą w moich walizkach, ale wysyłanie paczki stąd do PL - gwarantowane, gdyż przekroczyłabym bardzo limit bagażu, ze wszystkimi swoimi zakupami.
Zmęczona postanowiłam wrócić metrem. Po raz pierwszy zapomniałam Oyster i zamiast może 1,8 czy 2f (nie wiem ile zabiera z Oyster, bo mam zawsze tam więcej), zapłaciłam UWAGA - 4,5f za metro... No kpina. Aaaa..
Następnie zaszłam do sklepu, kupiłam sobie piękny kolorowy zeszycik,
długopis oraz kredki, na których jest napisane, że kredki wraz z pełnym opakowaniem są z recyklingu i po ich zużyciu proszą, żeby ich nie wyrzucać ani palić, tylko odesłać do firmy do ponownego użycia. Już widzę, jak wysyłam w PL kredki do UK^^.  No ale bardzo fajna akcja. Kupiłam to, gdyż kolory pomagają mi w nauce. A w owym zeszycie będą umieszczała słówka z tej książki (już dwie strony w nim zapisałam).

Na koniec 'paplania' pożalę się wam, że po trzech dniach miłej pogody, ponownie u nas bardzo gorąco. Aktualnie jest godzina 19:12 i mamy 33stopnie. Tragedia!
Dodatkowo chcę pozdrowić Olę, która wróciła do Polski. Obyś jak najszybciej znalazła nową rodzinkę i zapraszamy do Londynu! Oraz życzę powodzenia wszystkim dziewczynom, które szykują się na przygodę au pair. Możecie w razie pytań pisać, a wam ze wszystkim pomogę :)


PS Ponownie dziękuję za wszystkie ostatnie komentarze! Naprawdę każdy komentarz wywołuje zawsze uśmiech na mojej twarzy i mi bardzo miło. Zapraszam wciąż komentowania. (dziękuję, Pola)

PS2 Dzisiaj obchodzona jest 69 rocznica Powstania Warszawskiego i jak już czytacie, to poświęćcie 2minuty i obejrzyjcie ten filmik. To ważne. 




See U.

poniedziałek, 29 lipca 2013

13. Brownsea Island

Hi.
Rodzinka zapytała się mnie w zeszłym tygodniu, czy na weekend nie chcę z nimi pojechać nad morze. Głupie pytanie! Oczywiście, że chciałam :)

Wybraliśmy się więc ich Brian'em - wesoła sytuacja, bo zawsze mówili, że coś się znajduje w Brian'ie to myślałam, że zostawili miskę dla psa / smycz / coś do jedzenia u wujka... A dopiero ogarnęłam w ten weekend, że Brian, to nic innego jak ich  = >
Camping identyczny jak na zdjęciu obok.

pakowanie
Na początku zapytałam się ile będziemy jechać. Powiedzieli, że 2h, a okazało się później, że 4... więc siedziałam z dziećmi, bawiłam się z nimi jakąś modeliną, słuchałam muzyki, śpiewaliśmy wspólnie, jedliśmy, robiłam sudoku, powtarzałam sobie gramę... no i jakoś minęło. Morze oddzielone tylko murkami od ulicy. Następnie prom i znaleźliśmy się na wyspie Brownsea. Pogoda? Pierwszy raz od miesiąca zmiana pogody. Tylko deszcz i zachmurzone niebo. A my właśnie przyjechaliśmy nad morze! No ale...
Bardzo mnie zadziwił jeden fakt. Otóż, był to weekend i mam wtedy wolne, jednakże myślałam, że jak już jadę z nimi, to również jestem traktowana jako au pair. Myślenie moje jednak było błędne!
Już na początku hości wygonili dzieci, żeby poszły sobie (w deszczu) poszukać przyjaciół. Sami usiedli przed tv i mnie zawołali. Powiedzieli, że jestem ich drugą au pairką, którą zaprosili tutaj do siebie, tj przed tv (a więc poczułam się doceniona, bo au pairek mieli z kilkanaście, jak nie powyżej 20). Oglądaliśmy tv, rozmawialiśmy. Pogoda się poprawiła. Postanowili wyjść na spacer, a ja zostałam popilnować przyczepy. Wpadła po chwili znudzona Katie zabawą na dworze i śpiewałyśmy w środku i robiłyśmy zdjęcia.
Następnie robiliśmy obiad. Tj hostka chciała zrobić (pierwszy raz od niepamiętnych czasów, bo to ja gotuję w domu). No i zaczęła robić, średnio jej to wychodziło, bo pomysłów miała wiele i to trochę naprawdę dla mnie kosmicznych (!), więc zaproponowałam swoją wersję i tak się skończyło, że ona usmażyła mielone mięso na patelni, a ja przejęłam to i zrobiłam sos i resztę. Smakowało? Bardzo.
Co do rzeczy, które mnie wciąż zadziwiają - krany na terenie pola namiotowego (?), na którym byliśmy (nazywam to polem namiotowym, chociaż to brzmi trochę biednie, do aktualnego stanu tj tego, jak ono wyglądało. dobra, mniejsza! chodzi o to, że łazienki były publiczne) no i owe krany oczywiście jak to angielskie, gdy tylko chciałam umyć ręce, musiałam zatykać, żeby napuścić wody o różnej tempereturze, bo rozstaw kraników był duży, a ani w zimnej, ani we gorącej się rąk umyć nie dało :( - naprawdę bardzo się cieszę, że w swojej łazience mam dwa kurki, ale w jednym kranie, uf! a z innej łazienki w domu, z dwoma osobno nie korzystam :)
Następnego dnia pojechaliśmy na ich ulubioną plażę. Okazało się, że mają motorówkę. Host zapytał, czy chcę z nim i chłopcami jechać nią na ryby, ale postanowiłam zostać, bo wiem, że mała by się nudziła beze mnie, zostając tylko z mamą, która była zmęczona i poszła spać. Po tym, jak zauważyłam motorówkę z zawrotną prędkością znikającą z horyzontu stwierdziłam, że dobrze, że się nie zdecydowałam,  bo krótkie spodenki i krótki rękawek spowodowałyby, że bym zamarzła. :p A więc dzień na plaży spędzony bardzo dobrze! Woda w morzu cieplutka, naprawdę. Spędziłam w niej dużo czasu. Trochę foteczek z małą. W międzyczasie co chwilę był mi proponowane lody ze sklepu. Za nic nie muszę płacić. Stwierdzam, że podoba mi się taki weekend, bo pierwszy raz w ciągu weekendu nie wydałam ani funta! Wieczorem odbył się pokaz samolotów. Myśleliśmy, że będzie trwał 5minut, a przez 30minut na niebie krążyły jednak samoloty, puszczające kolorowy dym. Tworzyły się liczne wstęgi w kolorach Wielkiej Brytanii, różne kształty itp. Naprawdę imponujące, ale nie na tyle, żeby cieszyć się jak moja cudowna hostka i machać, klaskając jednoczesnie przez 30minut : D. Szalona. Mieliśmy dłużej zostać, ale pogoda znowu się zespuła, więc późnym wieczorem postanowiliśmy wracać. Zastaliśmy cudowny korek, dzięki któremu jechaliśmy ok 6h... No ale drogę powrotną w większości przespałam, więc zleciała o wiele szybciej.

To na tyle.
Powiem tak - było o wiele ciekawiej, niż to opisałam. :)



PS Dziękuję za wszystkie ostatnie komentarze! Naprawdę miło mi, jak je piszecie, bo wiem, że tu jesteście i czytacie post do końca. To naprawdę mnie motywuje! (dziękuję, Pola)

See U.

piątek, 26 lipca 2013

12. Co dał mi wyjazd jako au pair.

Hi,
obiecywałam, obiecywałam i ... no właśnie - zaniedbałam. Dostałam wiele pytań, kiedy powrócę do bloga i naprawdę zrobiło mi się miło, że ludzie czytają ;) Otóż - od dzisiaj wracam i będę pisała na bieżąco, bo humor od kilku dni mi naprawdę dopisuje.

Ostatnie.. 3tygodnie? Były pełne w różne wydarzenia, wyjścia, jak życie z moją rodzinką, zwiedzanie, poznawanie nowych ludzi, czy innego jedzenia, no ale przeważyło i tak szukanie mieszkania w Poznaniu, którego i tak jeszcze nie znaleźliśmy.Jednym słowem - tragedia. Szukanie mieszkania naprawdę potrafi wykończyć nerwowo. Nie będę jednak opisywać ostatnich tygodni, tylko przejdę do opisania 'co dał mi wyjazd jako au pair'. Może powinnam ten temat pozostawić na później, jak będę wracać do Polski, jednakże już teraz widzę, ogromne korzyści, więc:

1. Odwaga i wiara w siebie oraz poznawanie ludzi.
Wyjeżdżając obawiałam się trochę. W trzy dni przed wyjazdem, schudłam 3kg (zauważyłam to po zważeniu się pierwszego dnia w nowym domu, w UK). Pierwsze 2tygodnie siedziałam w domu. Chciałam po prostu jakoś im pokazać, że chcę się integrować z rodziną i jeszcze przyjdzie czas na wyjścia. W tym czasie zapisałam się do kilkunastu grup na facebooku o przykładowych nazwach 'au pair Poland', 'au pair London', czy na stronach typu 'au pair in UK'. Na każdej umieściłam wiadomość o mojej lokalizacji i chęci spotkań. Zaczęłam rozmawiać z dziewczynami z różnych państw, w tym z Polski. Spotkałam się z częścią i planuję kolejne spotkania. Naprawdę przyjemnie jest poznawać nowych ludzi (zazwyczaj au pairki), wymieniać się spostrzeżeniami nt naszej pracy, marudzić, czy chwalić rodziny, opowiadać zabawne historie i opowiadać o sobie. Bo przecież - nie wiemy o sobie nic :) Przyznam szczerze, że na początku obawiałam się, że ciężko mi kogoś będzie tutaj poznać, bo przecież nie wyjdę na ulicę z kartką 'Hi, I'm an au pair from Poland, and U?' jednakże internet naprawdę mi w tym pomógł. Cieszę się, że mogłam poznać (i wciąż poznaję!) tak naprawdę różnych, ciekawych ludzi. Od przedwczoraj szukałam/szukam au pair dla mojej rodziny. Odpisało mi naprawdę wiele dziewczyn m.in. z Filipin, czy Włoch. Pytały się i prosiły, czy mogę opisać im rodzinę. Co robiłam? Podawałam od razu nazwę skypa i tak przez 2dni porozmawiałam z dziewięcioma dziewczynami (nie wiedząc o nich totalnie nic). Powiem szczerze, że to naprawdę przyjemne. ;) Naprawdę żałuję, że wyłączyli około 5 lat temu możliwość przypadkowych rozmów z ludźmi na skypie, bo brakuje mi tego, jak tutaj siedzę sama w domu za dnia.
Kolejny fakt? Widząc na ulicach Londynu - różnorodność (nie wiem jak to inaczej nazwać), głoszę hasło 'nie przejmuję się absolutnie tym, co inni o mnie sądzą' gdyż tak naprawdę każdy patrzy tylko na siebie.W Polsce miałam czasem problemu o treści 'co ludzie powiedzą'. To znaczy, wmawiałam sobie, że nie mam, ale tak naprawdę było inaczej.. Tutaj się tego oduczyłam. Nie interesuje mnie absolutnie co ktoś pomyśli na to, jak w danym momencie wyglądam, ile ważę, jak się zachowuję, czy co lubię. Wiem kim jestem, znam swoje wartości i się tego trzymam. Nie stanowi dla mnie problemu ubranie się inaczej niż w Polsce (ostatnio wymyśliłam, że dla własnej przyjemności, połączę najdziwniejsze rzeczy w mojej szafie i wyjdę sobie na Oxford Street. Będę się cieszyć sama w sobie, bo wiem, że nikt, jak to w naturze Polaków bywa, mnie nawet nie zmierzy). Oho, taka zabawa po prostu :p
Co najważniejsze, mam naprawdę wspaniałą rodzinę i wiem, że naprawdę dużo im zawdzięczam. Na początku słyszałam komplementy o treści 'jesteś kochana, śliczna, cudowna', jednak uważałam, że to naprawdę tylko puste słowa. Dopiero jakoś od ostatnich 3tygodni, hostka zaczęła rozwijać swoje 'komplementy', że tak to nazwę. Codziennie dowiaduję się, jak to dobrze gotuję i jak dzieciom, i im smakuje. Są zdziwieni, że potrafię ugotować, czy przyprawić coś całkowicie inaczej. Mówi mi również, że bardzo jej się podoba moja wrażliwość do członków rodziny i zaangażowanie, tj że czują, jakbym była ich członkiem rodziny, siostrą dzieci, a nie au pair. Chodzi jej o 'czytanie twarzy', tak to ona u mnie nazywa. Mówi, że mam doskonałą taką umiejętność, że widzę, że ktoś czegoś potrzebuje i zawsze się pytam co się stało i pomagam z własnej woli. Powiem szczerze, że dzięki tej rodzinie naprawdę wiem, że się nigdy nie załamię, jeżeli coś się stanie, czy ktoś mi coś powie. Wczoraj na przyjęciu, czy podczas rozmowach z nową au pair, nawet gdy hostka rozmawia przez telefon - w każdym momencie, gdy nie było mnie obok, a siedziałam u siebie słyszałam, jak opowiada o tym, że ceni mnie za moją inteligencję i że mnie uwielbia. Naprawdę, jak słyszę tyle miłych słów, to nie, że promienieję (żeby nie było), po prostu czuję się silniejsza. O tak. :)

2. Zwiedzanie.
Trzy miesiące w Londynie? Bez wyjazdu au pair nigdy nie miałabym możliwości na poznanie tego miasta, w tak dużym stopniu. Podczas tygodniowych, wakacyjnych podróży, naprawdę nie jest się w stanie po prostu obyć z tym miastem. Często jest tak, że mam zaplanowane, że dzisiaj zwiedzę to, to i to. Okazuje się jednak, że np dana linia metra nie działa, albo zgłodniałyśmy i zachciało nam się na zakupy. Wiemy po prostu o tym, że nic nam nie ucieknie, bo jeszcze tutaj jesteśmy (piszę w formie - my - bo ostatnio miałam wielkie plany na zwiedzanie z Angelą, a skończyło się oczywiście na zakupach, bo w końcu SALE EVERYWHERE). A więc naprawdę pochłaniam jak mogę wszystko. Patrzę na budynki, ludzi, jedzenie. Wszystko trzeba zapamiętać i poczuć klimat. Miło jest po prostu chodzić sobie po ulicach, patrzeć wszędzie na turystów i wiedzieć, że nim się nie jest, tylko się tutaj mieszka ;).

3. Zakupy.
O jeju! Temat rzeka.. W Polsce ostatnio przez pół roku szukałam butów, które naprawdę mi się spodobają.. Wchodziłam do naszego zielonogórskiego focusa (jedyne centrum lokalnego shoppingu) i wychodziłam jedynie z longerem z kfc.. Wchodziłam do poznańskiej Malty, czy Starego Browara i wychodziłam jedynie z muffinem ze Starbucksa. Nie mogłam znaleźć tego, co po prostu mi się naprawdę podobało. Bo nie chciałam butów, które nosi 3/4 ludzi. A tutaj? Jezu. Gdzie bym nie weszła, czuję, że np dane buty, to BUTY MOJEGO ŻYCIA no i jeśli nie znajdę za pierwszym razem ich, to biegam do kilku sklepów tej samej sieci (to Londyn, więc musi się znaleźć!) i tak oto zazwyczaj znajduję to, co chciałam :)
Nie jest mi również szkoda, wydać np 120f w jednym sklepie, bo przeliczając na złotówki, wychodzi 600zł. Jednakże w tych 600zł mam tutaj np kurtkę, 2pary butów, torebkę, 3spódniczki, jakieś bluzki, sukienkę, biżuterię. Po prostu to co potrzebuję ;) A więc żyć, nie umierać! I naprawdę wiem, że tutaj nie za się zarobić, bo transport jest naprawdę drogi, a odmawiać sobie nie będę, bo naprawdę więcej nie skorzystam, więc robię i kupuję to co chcę ;)  (no pomijając moje piękne buty z topshopu =>, które stwierdzam, że kupię jak przecenią je (OBY) np do 25f).

4. Jedzenie. Może zacznę po prostu od tego, że moi hości po prostu mają sporo pieniędzy, a więc robienie co dwa dni zakupów na kwotę 60-100f to dla nich nic wielkiego. Owszem, znajduję w lodówce rzeczy typowo angielskie, które po prostu odrzucają, jednakże żadnych mashed potato z puszki, czy zupy z puszki - nie jemy. Uf. No i kontynuując - dzięki nim naprawdę mam możliwość poznać wiele.. dań? przystawek? składników? Których w Polsce 1. nie ma 2. nie mam wystarczająco pieniędzy, by je w swojej lodówce prezentować. (:p). A więc jako, że uwielbiam gotować (nie powstydzę się nawet słowa - kocham), po prostu wystarczy, że podam im czego potrzebuję, a przywiozą mi to i mogę robić ciasto, którego bym u nas w Polsce po prostu nie wykonała, właśnie z powodu na składniki - cena/niedostępność. Przyjemnie jest również mieć 10 (!) rodzajów serów w domu, czy 60słoiczków z przyprawami (które ja pootwierałam, bo 90% z nich nigdy wcześniej nie była używana). Miło jest również budzić się i mieć w lodówce kilka rodzajów świeżych owoców
(na szczęście moi hości zamrażarki używają tylko do lodów, paluszków rybnych i frytek - 
nie jak większość anglikó jedząca mrożone owoce, czy warzywa). A więc pobyt tutaj, daje ogromne możliwości w próbowanie po prostu innych smaków :) Oczywiście, zdarzają się rzeczy, których nie tknę - marmite (o fu!). Ale każdy wie, że slogan z obrazka obok - jest prawdziwy. Albo kochasz, albo nienawidzisz. U mnie to drugie. 


5. Język.
Nie mam pojęcia, dlaczego nie napisałam go pod numerem 2. Aktualnie ciężko mi ocenić swoje umiejętności językowe, bo wydaje mi się, że to nie mi oceniać tj bo ja siebie nagrywać po angielsku i odsłuchiwać nie będę. Jednakże zauważam ogromną różnicę w słuchaniu. Otóż pierwszego dnia, siedząc z hostką w samochodzie, byłam przerażona.. Potakiwałam głową na potwierdzenie i wyłapując pojedyncze słówka z nią rozmawiałam. Następnie już ją bardziej rozumiałam, jednakże często prosiłam o wytłumaczenie mi o co jej chodzi. Teraz? Pytam się coraz rzadziej co znaczy dany wyraz. Potrafię się już bardzo dobrze dogadać z dziećmi. Mogę rozmawiać z Katie o wszystkim (modzie, jej fake paznokciach, czy powinna kupić staniczek, czy też o chłopcu, który był jej chłopakiem przez trzy dni), po prostu o trudnych sprawach 9latki. A więc wydaje mi się, że naprawdę językowo taki wyjazd daje bardzo dużo ;).

6. Przyszłość.
Co najważniejsze, odkryłam, że naprawdę uwielbiam takie doświadczenia. Wiem, że to nie jest mój ostatni wyjazd au pair oraz że weekendowe wyjazdy tanimi lotami do innych krajów, czy miast, to to, czym będę żyła w Polsce w czasie wolnym ;) Żeby poznawać świat, bawić się i spełniać. Po prostu.

Program au pair?
Polecam ogromnie każdemu!

PS Miło mi, jak napiszesz komentarz, bo wiem, że tu jesteś i czytasz do końca. To naprawdę mnie motywuje, a zabierze Ci tylko minutę. (dziękuję, Pola)

See U.

poniedziałek, 8 lipca 2013

11. po długiej nieobecności

Hejka.
zdj.z Hyde Parku
Przepraszam za długą nieobecność. Wyniki matur były 28.06., przebywałam wtedy w przymierzalni w Primarku, a gdy dostałam smsa od siostry z wynikami zaczęłam krzyczeć ze szczęścia na cały sklep.Z tej okazji postanowiłam wyjść wieczorem z dziewczynami. Chyba moja radość była zbyt ogromna, bo do domu musiałam jechać taxą, gdyż zgubiłam się 10minut od mojego domu, a wcześniej w autobusie obudził mnie dźwięk krzyczącego kierowcy 'last stop! last stop'.. A więc weekend spędziłam w łóżku z powodu braku sił do życia po piątku. ;)
Następnie od poniedziałku, po przejrzeniu planów studiów zaczęłam rozmyślać, czy aby na pewno ekonomia, czy finanse i rachunkowość to to, co chcę robić w życiu.. Okazało się, że nie! A więc zmieniłam kierunek na gospodarkę turystyczną - również na UEP. Miałam wiele wątpliwości, dlatego nie byłam w stanie tu pisać, ale teraz jestem pewna tego co chcę robić w przyszłości i wiem na co chcę iść ;)
A więc wybaczcie za nieobecność (miło, że spora grupa osób wchodziła tutaj codziennie!), ale od dzisiaj już jestem normalnie.

Po pierwsze:
dzisiaj minął pierwszy MIESIĄC mojego pobytu w UK :D
Dobrze mi tu, jednak wiem, że dłużej, niż do września nie dałabym radę ze względu na moje kochane osóbki, które na mnie czekają (buzi ;*), ale ogolnie rodzinka cudowna.

W sobotę miałam spotkać się z dziewczynami, jednakże umawianie się na Trafalgar Square i znalezienie siebie należy z cudem, a więc z tego co się okazało, każda przez godzinę każdej szukała no i się nie udało :( No ale wybrałam się na shopping na Oxford Street i of kors wydałam całą kasę w pierwszym, gdyż największym Primarku (aż mi zabrakło na picie w drodze powrotnej, a upał maksymalny). Stwierdziłam tego dnia również, że naprawdę uwielbiam tutejszych ludzi! Kogokolwiek bym nie zapytała o drogę, mimo iż najczęściej nie wie, śpieszy mi z pomocą za pomocą mapy, telefonu, czy też zaczepienia innych osób i zapytania się dla mnie o drogę. Było tak naprawdę wczoraj wieeeele razy!;) Nie wspominając, że strasznie lubię tutejszych sprzedawców. Za każdym razem proszę o chwilę, bo chcę zawsze wydać masę drobnych, które zawsze dostaję i szukam nominałów tych monet, bo zgubne jest to, że poniżej funta, najmniejsze nominały mają największe rozmiary, a największe najmniejsze...  (już coraz krócej przypatruję się monetom, ale nadal mi zabiera to chwilkę), no i w tym momencie sprzedawca w 90% przypadków pyta się skąd jestem, od jak długo, co robię i jak mi się podoba. A więc rozmowa ze sprzedawcami to normalka. ;)
Najweselsza akcja odbyła się tydzień temu, kiedy zauważyłam polski sklep. Z wesołą miną postanowiłam wejść. Nie miałam ochoty na żadne mąki, makarony, czy batoniki, ale kupiłam.. dwa Lechy :p Na koniec zakupów kobieta pyta się mnie skąd jestem, odpowiedziałam, że z Polski, a ta do mnie: to dlaczego cały czas mówisz do mnie po angielsku?! Jakoś nie skojarzyłam, że sklep z polską żywnością może prowadzić Polka :p
Okej, przeszłam z sobotniego planu na info o sklepie :p No więc wracając do soboty. Po wydaniu wszystkich pieniędzy w Primarku postanowiłam jechać wypocząć w Hyde Parku. Weszłam do sklepu znajdującego się przy metrze (tak, został mi aż funt, wiec postanowiłam poszaleć z kupnem puszki Pepsi). Sprzedawca zadał mnie pytanie skąd jestem, a następnie, czy przypadkiem nie poszukuję chłopaka. Usłyszawszy przeczącą odpowiedź i tak zawołał jakiegoś wesołego 17latka, który się do mnie szczerzył mówiąc, że może być moim mężem. Wyśmiałam go i zapytałam o drogę. Powiedział, że może mnie zaprowadzić, jednakże nie powie mi gdzie mam iść, bo on chce iść ze mną. Podziękowałam miłemu koledze i mimo jego wołań, pomachałam mu grzecznie i poszłam dalej. W hyde parku ludzi masa.. Spowodowane oczywiście to jest upalną pogodą, popularnością miejsca, ale również... jak potem się okazało festiwalem Summer Time. Dzień wcześniej grał Bon Jovi, dnia gdy byłam w HP The Rollling Stones'i, następnie m.in. jeszcze będzie Elton John, czy Jennifer Lopez. Więc w sumie nie dziwię się, że takie tłumy ludzi leżą/siedzą wszędzie, skoro muzykę było słychać naprawdę z daleka (a 60f za wejście płacą nieliczni :p). A co do znalezienia tego festiwalu, to tam naprawdę, po prostu leżąc sobie i chillując na trawie uslyszałam muzykę. Zainteresowana zaczęłam się pytać ludzi, którzy tym razem sami nie wiedzieli co się tam dzieje. Następnie dowiedziałam się, że trwają tam koncerty, a więc przeszłam po jakiś połoninach z 2km jak nic i znalazłam się koło sceny. Wokół właśnie spostrzegłam te tłumy ludzi, ale postanowiłam wracać, więc wybrałam się w stronę metra.

Niedziela jednak okazała się ciekawsza, bo udało mi się w końcu spotkać z Pauliną! :) Pierwszy raz od dawna musialam wstać o 7.00! (w końcu tutaj wstaję o 7.40 - ciekawe co to będzie jak zacznie się październik :c). Ogarnęłam się szybko i pobiegłam na 7.55 na pociąg. O 8.20 byłam na Waterloo i czekałam na 8.43 na kolejny pociąg, tym razem do Windsor. Po godzinie dojechałam i się spotkałyśmy. Okazało się, że wstęp na zamek kosztuje ok 20f, a że moja droga tutaj tyle samo wyniosła...jakoś nie widziało nam się wydawać tylu pieniędzy i po prostu oglądałyśmy zamek z zewnątrz. Następnie udałyśmy się do sklepu po jedzenie i picie na piknik, i opalałyśmy się leżąc przy Tamizie. Oczywiście doszło do tego, że spaliłam się tak okropnie, że do teraz ledwo żyję i naprawdę błagam, żeby mi skóra nie zeszła! A teraz kilka fotek z wczoraj:

See U.

czwartek, 27 czerwca 2013

matura exams

Denerwuję się wynikami matur, a więc na pewno dzisiaj nic nie napiszę ani jutro, bo muszę zajmować się myśleniem, czy na pewno wybrałam dobre kierunki :p

Przepraszam,
zaglądnijcie tu w sobotę / niedzielę.

See U.

wtorek, 25 czerwca 2013

9.

II częsci zakupowej dzisiaj nie będzie. zaktualizuję to pewnie pojutrze, bo jutro wieczorem wychodzę z dziewczynami. Owszem, miała być wcześniej, ale z powodu alergii tak się dzisiaj źle czułam, że nie miałam siły. Miałam nie pisać nic, ale kilka akcji mnie tak rozbawiło, że muszę napisać.

Po spotkaniu rano z Agą pojechałam do Waitrose po sałatę. Miałam ogromną ochotę na marshmallows, więc postanowiłam kupić. Okazało się, że są 2 paczki w cenie 1 (w sumie jak prawie wszystko w tutejszych sklepach spożywczych), więc jeszcze bardziej się ucieszyłam. Przyszłam do domu i wpadłam na cudowny pomysł upieczenia pianki w... tosterze. Przyznam, że była pyszna! Fakt, że potem musiałam trochę w środku czyścić toster, ale przyznaję, że tutajsze marshmallows, są milion razy lepsze niż polskie Jojo. Heh :p

Dziś trochę się powkurzałam, bo Katie nie miała ochoty zrobić zadania domowego, a gdy już zrobiłyśmy połowę, to nie miała najmniejszej ochoty robić drugiej połowy, więc sobie poszłam. Potem przekonywałam ją normalnie 30razy, żeby skończyła, no ale uff.. Udało się.. Po jakoś 2h -.- No ale powiedziałam później, że jest cudowna i wgl och. Dzisiaj była literacy, jutro będzie gorzej, bo przerażająca Katie maths! Już czuję, że namawiam ją 2h do rozpoczęcia robienia zadania, podczas gdy ona śpiewa przeokropnie piosenki na cały głos, esh. 

Hostka opowiadała mi dzisiaj troszkę o wsześniejszych au pairkach. Naprawdę wesołe historie. Mówiła mi o dziewczynie, Brazylijce, która przyjechała z Korsyki, bo tam miała chłopaka Francuza, z którym w końcu zerwała, no i postanowiła przyjechać jako au pair w celu jakoby odstresowania. Podobno jej krótki pobyt polegał na tym, że płakała po domu za tym chłopakiem, opowiadając historie o nim, aż hości mieli dość i jej podziękowali. Kolejna przyjechała, poszła na jogging, po czym nie wróciła... O godz. 2AM zadzwoniono z policji.. Okazało się, że biegła przed siebie, biegła, aż nie wiedziała, gdzie jest. Hostka jej rano podziękowała i po dniu pobytu (w tym połowie dnia poza domem) musiała wyjechać. Kolejna, podobno au pairka z czasów kiedy Katie była mała, miała z 4/5 lat, zostawiła małą samą na placu zabaw i poszła do domu obrażona, gdyż Katie powiedziała 'I don't like you'. Of kors, została wywalona. Podobno były też au pairki, które chodziły i płakały, bo tęskniły za domem, więc za zasmucanie mieszkańców domu zostały wydalone. Katie wspomniała również o dziewczynie, która mówiła z tak śmiesznym akcentem, że jak zaczęła ją naśladować nie mogłam ze śmiechu, naprawdę. Au pairek mieli naprawdę masę. Opowieści dzisiaj było naprawdę niewiele, ale spróbuję spytać niedługo o więcej. ;). Hości chcą bardzo żebym została na rok. Zaczęłam im pomagać i szukać kogoś, kto może mnie zastąpić. Kandydatek już jest kilka, ale wciąż szukam, bo muszę mieć pewność, że wybiorę im najlepszą au pairkę, bo zasługują, naprawdę. Są cu-do-wni!

Zabawy z kamerką z Katie:

 

A teraz lecę spać,
See U.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

8. Shopping

Miałam opisywać sobotę.. Ale stwierdziłam, że o miejscach, które w Londynie trzeba zobaczyć, jeszcze będzie post. Muszę się do niego tylko ostro przygotować! Dzisiaj jednak może o ... zakupach <3

Zbliża się początek lipca.. czyli? Czyli drugie (pierwsze to grudzień/styczeń) co do największych w roku wyprzedaży w Londynie. Już dzisiaj zauważyłam ogromne zmiany, co do zeszłego tygodnia, bo ceny naprawdę w 3/4 sklepów zmalały o 1/3, a w niektórych o połowę. Ludzi wszędzie masa... 

Jestem ciekawa co się dzieje pod najsłynniejszym domem towarowym Harrods.. a co dopiero będzie się działo. W sumie wątpię, że kupię tam coś innego, niż po prostu coś do zjedzenia... No ale może jednak coś  cenowo mnie zaskoczy i pozwoli mojemu portfelowi, na wydanie pieniędzy w luksusowym 7piętrowym budynku, w którym pracuje ok 4tys. osób!



Anglicy twierdzą, że czego nie możesz kupić w Harrodsie, to to po prostu nie istnieje. Nie wielu stronach znalazłam slogan o treści: Harrods: the store where you can get anything you want. Więc z pewnością jest w tym część prawdy ;) Przekonam się już niedługo, gdy tam zawitam ;)

Przejdę jednak do sklepów, które może luksusem nie kipią, jednakże dla mnie są idealne. ;)

Zacznę od Primarka, jechanego przez część osób za to, że może rzeczy mają i modne, jednakże cena jest odpowiednia do jakości. Powiem tak - jestem osobą, której naprawdę często ubrania się po prostu nudzą i więc jeżeli mam wybrać się do londyńskiego Rival Island (który tu jest 3x droższy niż w PL, nie wiedzieć czemu!) i kupić bluzkę za 30f, a wybrać się do Primarka i kupić bluzkę z cudownym motywem za 4-10f, która może fakt starczyć mi na krócej, ale wiem, że ta za 30f i tak by mi się znudziła, to wolę opcję nr 2. 

W sobotę w top shopie promocje były w częsci sklepu.. tak samo jak ubrania leżące wszędzie. (choć w sumie to nie nowość tu w sklepach. Dzisiaj np laska w Primarku zrzucała buty ze stóp nawet nie dłonią, a kopnięciem, po czym lądowały 5m dalej. o zgrozo, dobrze, że żadne dziecko tamtędy nie przechodziło). Dzisiaj natomiast (2dni później) promocje były prawie na każdej półce o treści 50%. Ach, jak cudownie! <3


Natalia chwaliła bardzo tutajsze TK maxxx, więc muszę się wybrać! 

Co do Pull & Bear'a po metce na większości wieczorowych sukienek z napisem 10f, czy 20f dostałyśmy jakiegoś szału.. Po czym każda przymierzona rzecz okazywała się coraz większą szmatą... Za tą sprawą jakoś przestałam lubić ten sklep ;)
Zary jeszcze tutaj nie odwiedziłam, więc dopiero zobaczymy.
Co do butików: ach! W dniu dzisiejszym kupno Vansów w cenie 2razy tańszej uszczęśliwiło mnie na tyle, że zamierzam teraz przeszukiwać je z większą dokładnością!

ps. jutro dokończę. lecę spać.

See U.



sobota, 22 czerwca 2013

Zgrywam zdjęcia z aparatu i jestem w szoku gdyż wczoraj i dzisiaj wykonałam JEDNAKOWĄ liczbę zdjęc.. 115.  identyczna ilość, co do jednego. normalnie amazing.

Nie mam siły. Dziś od 11 do 18 chodziłyśmy z Natalią po centrum Londynu. Nogi mi aktualnie odpadają. Jutro opiszę więcej. Nie mam siły, więc narazie wrzucam kilka fotek.


See U.

piątek, 21 czerwca 2013

6. Poland - Mexico

Piątek? Hostka zarządziła dzień wolny, więc korzystam! Wstałam przed 11. Przed 2 pojechałam z hostką do miasta. Oddałyśmy rzeczy do charity shop, potem byłyśmy na zakupach i w bibliotece. Wróciłam, zjadłam, wzięłam rower i pojechałam na umówione wcześniej spotkanie z Marce, która jest Meksykanką.
Postanowiłam wyjechać o wiele wcześniej, ponieważ w ostatnim tygodniu, za każdym razem gubiłam drogę i spóźniałam się... (co skutkowało np nie spotkaniem się z Polką...). Uf, dałam radę :D Okazało się o wiele bliżej niż myślałam. Spotkałam się z Marce. Usiadłyśmy na tarasie, nad brzegiem Tamizy (widok przecudowny), czekałyśmy aż podejdzie do nas kelner.. ale się nie doczekałyśmy, a więc nauczyłam się dziś jednego: kelner do Ciebie nie przyjdzie, Ty musisz podejść do niego. A więc zamówiłyśmy napoje i zaczęłyśmy rozmawiać. Było naprawdę zabawnie, szczególnie iż poznałam podczas rozmowy część hiszpańskich słówek ;). Poza tym... wiedziałam, że w Polsce jestem gadułą, ale nie wiedziałam, że rozmawiając po angielsku również... ;) Przesiedziałyśmy tam ok. 2h co chwilę śmiejąc się głośno i postanowiłyśmy wyjść. Wsiadłyśmy na rowery z misją znalezienia czegoś ciekawego, jadąc nie znaną drogą. Okolica była naprawdę piękna, jechałyśmy uliczkami pełnymi drzew ściętych na niespotykane kształty.. aż dojechałyśmy do główej ulicy, która nie była mi obca. Zniesmaczyłam się końcem podróży (w końcu miałyśmy jechać w nieznane, lol) i zawróciłyśmy. Postanowiłyśmy jechać w okolice domu Marce i porobić trochę zdjęć. Powiem szczerze, będąc w Anglii przyjmuję stwierdzenie - nikt mnie tu nie zna i nikogo więcej nie spotkam, a więc publiczne wygłupianie się, nie stanowi dla mnie totalnie problemu. Z takim nastawieniem naprawdę coraz lepiej się tu bawię, a tutaj kilka fotek z dzisiaj:
(ps. można powiększyć, jak się zrobi 'klik' na zdjęcie, haha)




Jutro od 11 zwiedzanie i shopping z Natalią. Post więc będzie wieczorkiem.
See U.

czwartek, 20 czerwca 2013

5.

Czwartek 10:10 AM leżę sobie przed telewizorem (po raz pierwszy udało mi się go w końcu włączyć) 
i oglądam mtv. Zarejestrowałam się na jakiejś stronie dla aupair'ek i udało mi się znaleźć kilka nowych osób, które mieszkają w pobliżu. Jest dobrze ;).

Wczoraj na zakupach kupiłam sobie aż za 1f książkę:
'your idea can make you rich'. Śmieję się, że owy 1f może mi przynieśc ich o wiele więcej, hohoho. No ale zobaczymy. Poradnik, jak każdy poradnik, napawa mnie do działania na pierwszy tydzień... a potem w sumie zapominam o moich postanowieniach i super planach, jednakże może tym razem będzie inaczej? W sumie ostatnio zauważyłam, że nigdy nie ma rzeczy niemożliwych! :) Sam wyjazd jako au pair zmienił trochę.. może trochę bardzo!.. moje postrzeganie świata oraz własnej osoby. Wszystko co tylko chcemy naprawdę może być na wyciągnięcie ręki, tylko trzeba działać ;) Mam nadzieję, że uda się wszystko to, co planuję.

Matko.. już mnie tutaj chyba nic nie zdziwi. Minutę temu oczywiście huk w domu, bo listonosz.. zbieram listy z ziemi, a tu kartka na dane PSA - Chestera... nie wierzę.. kartka z jakimiś promocjami na karmę zaadresowana na psa. Normalnie masakra, hahahaha.

Nie ma Katie, bo jest na trzydniowej wyciecze. Wraca w piątek wieczorem. Obowiązków mam przez to o wiele mniej i nie muszę np odbierać Euana ze szkoły. Hostka powiedziała wczoraj, że może pójść do szkoły dzisiaj sam, jednak powiedziałam, że mogę pójść z nim i od razu załatwię spacer z psem, wtedy się ucieszyła. Średnio mi się chciało wstawać rano, ale wiem, że jakbym nie odprowadziła go rano do szkoły, to spałabym jakoś do 11 i miałabym pół dnia z głowy. A tak? Mogę chociaż się trochę ponudzić przed tv, haha ;)

Pogoda? Wczoraj było naprawdę ciepło, cudnie ;)  Dzisiaj? Esh.. nie wiem, może 18st. jest, ale jakoś zbyt słonecznie (no szczerze mówiąc wcale) nie jest..
PS nie wierzę w wyczucie temperatury. Będąc tu nie zaglądałam jeszcze ani razu na termometr (pewnie z tego względu, że nie wiem gdzie jest) ani na pogodę. Postanowiłam sprawdzić teraz w internecie, a tu równo 18stopni : D 




Aaaa.. zapomniałabym! Hostka zapytała się, czy potrafię zrobić spaghetti bolognese. : D Yay, kuchnia włoska, cudownie. Trochę mi mina zmieniła się, jak dowiedziałam się, że mam dodać grzyby.. No ale zawsze coś. Przynajmniej spędzę kolejny dzień na czymś pożytecznym tj zrobieniu obiadu. Radość, bo gotować uwielbiam. Muszę tylko wsiąść na rower i podjechać do Tesco po grzyby i seler. 

Zapytałam się kilka dni temu, czy mogę zrobić ciasto dla nich czy coś. Hostka powiedziała, że oczywiście, mogę robić co chcę, a oni na pewno będą szczęśliwi. Zastanawiam się, czy dzisiaj im czegoś nie upiec.. ;) Boję się tylko, by im smakowało, hahaahah. 


Dobra, lecę pograć na pianinie, a potem rower i ciasto,

-

Wróciłam z miasta. Chciałam kupić kartki dla rodziców i im wysłać: dla taty z okazji Dnia Ojca, a dla mamy z okazji imienin. Pech chciał, że w Anglii Father's Day obchodzony jest w trzecią niedzielę czerwca, która już była tydzień temu!, a kartki ze wszystkich sklepów z kartkami w jakich byłam (a byłam w wielu) już zostały schowane na następny rok i ich nie ma na sklepie, yay! Co do imienin, nie są tutaj obchodzone, a nie wyślę mamie kartki z napisem 'Happy birthday', bo to nie urodziny... no więc totalna porażka z kupna moich kartek.. Kupiłam dwie białe, czyste, jedynie z bodajże napisem 'thank you' i sama je wypełnię i pomaluję, że tak powiem ;) Nic innego zrobić nie mogę, a kartki chcę wysłać.

See U

wtorek, 18 czerwca 2013

4.

ZAKTUALIZOWANE :D


Hejka, 
ostatnio zastanawiałam się, patrząc na półkę z książkami kucharskimi w domu hostów, dlaczego mimo posiadania książek autorstwa m.in. Jamie'go Oliver'a, Nigella'i, czy co więcej mojego mistrza Gordon'a Ramsay'a (<3) w moim aktualnym domu tak pełno jest produktów o treści włóż makaron na 3minuty do wody i już obiad gotowy, czy 2minuty ryż w wodzie i już po kłopocie. No właśnie, u Anglików pośpiech w jedzeniu to podstawa, a przecież tak samo jak my, Polacy, dobra trwa u nich 24h... (no i oszczędzają przecież czas na sprzątaniu, bo tego nie robią), więc dlaczego te cudowne książki kucharskie oraz magazyny o tytule healthy food leżą na półce odłogiem?!

Zacznę jednak od tego, że jestem/byłam (:D) osobą bardzo wybredną, jeśli chodzi o jedzenie. Przed wyjazdem nie jadłam prócz ziemniaków żadnych warzyw, za mój podstawowy posiłek służyły tosty, czy też jajecznica oraz Pepsi, na obiad natomiast uwielbiałam przyrządzać włoską kuchnię (<3), czy filety z kurczaka w różnej postaci i w sumie jadłam zazwyczaj tylko to :p. Owszem, dla rodziców często robiłam obiady, składające się z innych składników, jak np dania z dzika, jelenia, dodatkowo warzywa, bo uwielbiam gotować i przyszłość z tym wiążę, jak również i piec, ale jeść tu ciast nie zamierzam :) Ale miałam ogromny trud w Polsce do przekonania się po prostu do jedzenia 80% tego, co 'normalny człowiek jeść powinien', a dokładniej to po prostu je. Wraz z wyjazdem, postanowiłam to zmienić...


Większość rzeczy okazywało się ku mojemu zaskoczeniu... naprawdę dobrych! Części jednak nie poleciłabym nikomu. oczywiście będę tu pisała nie tylko o kuchni angielskiej, po prostu o rzeczach, które w ciągu ostatnich 10dni miałam możliwość tu spróbować ;)


1. Hamburger - tak

Och, to było wydarzenie, bo kiedyś postanowiłam go nigdy nie zjeść :p Nie lubię po prostu McDonald’s (a hamburger zawsze mi się kojarzył z ową firmą) i prócz nuggetsów, których i tak nie lubię, nigdy nic innego z mięsem tam nie jadłam. Po prostu z zasady, że nie mam ochoty na to mięśo. Dodatkowo nie jem/jadłam warzyw, więc to tym bardziej mnie nie przekonywało do spróbowania owych kanapek ;) Może porównywanie każdego hamburgera do loga McDonald's nie jest słusze, lecz po prostu tak u mnie było. Jak usłyszałam, że mamy jeść hamburgery, przestraszyłam się, ale stwierdziłam, że skoro postanowiłam próbować wszystkiego, to tak będzie! Na szczęście nie zawierał on warzyw. Uf.. Poprosiłam o trochę żółtego sera i smakował... bardzo dobrze! :) Szczerze! Fakt, dało się wyczuć, że mięso zostało wyjęte prosto z paczki, podpieczone i włożone do bułki, ale naprawdę bylo dobre.
2. Łosoś - tak 
Po zajrzeniu do lodówki przeraził mnie widok kawałków łososia. Był on prawie na każdej półce... Powiem szczerze: moja nie była zbyt ciekawa.. Ale się to zmieniło, gdy łosoś z makaronem w sosie śmietanowym znalazł się na poniedziałkowy obiad. Szczerze? Był nawet taki nawet :D Dodatkowo zjadłam marchewkę i groszek, co dla mnie również jest osiągnięciem :p (bo to warzywo :p)
Łosoś - tak tak tak

Drugi raz z łososiem (predwczoraj_ był o wieeele lepszy. Hostka pierwszy raz użyła książki kucharskiej i włożyła trud w jego zrobienie, bo owy łosoś nie był wyjęty z torebki już zrobiony, przyprawiony i jedynie podany na talerz,  jak z 90% dań bywa, ale był zapieczony w koszulce wraz z warzywami i ziemniakami w piekarniku. Powiem szczerze, że jej trud (!) się opłacił, bo naprawdę w tym momencie polubiłam łososia.
3. Tuńczyk - tak

Jakoś 2dni temu hości poprosili mnie, żebym przygotowała tuńczyka z majonezem. Po otworzeniu puszki poczułam zapach niczym z karmy dla mojego kota (w końcu, w karmie jest tuńczyk :p) i już miałam dość... Postanowiłam jednak zrobić go z tym majonezem i schłodzić w lodówce, a potem dodać kukurydzę, mimo iż mnie o to nie prosili, ale wiedziałam, że pasuje. Spróbowałam z ogromną niechęcią (przypominam, że wciąż tuńczyk kojarzył mi się z moim kotem) i mi jednak zasmakował. Amazing.
4. Pizza - nie

Z okazji 13tych urodzin Fergusa wybraliśmy się na pizzę. Och, to była męka. Pizza była naprawdę niedobra... Ciasto - niedopieczone, za sosy trzeba dopłacić, a hości ich nie wzięli, więc było trochę sucho, sos był.. hm.. nie wiem, jakby pomidory nie były zbyt świeże .. Im pizza smakowała, była normalna. Dla mnie - tragedia i nie polecam.
5. Kiełbaski - nie nie nie

Nie mam pojęcia z czego robią mini kiełbaski, ale wolałam się nie pytać, bo moja mina mogłaby być niemiła. Szukałam kolejnych w lodówce, by sprawdzić opakowanie, ale może i na szczęście nie znalazłam. Po prostu nie mam pojęcia z czego robią kiełbaski, ale wiem jedno - nie są zjadliwe.
6. Frytki - nie

Ohohhoho, angielskie chips do naszych polskich frytek w sumie nic podobnego nie mają.. Nie mam pojęcia dlaczego, ale frytki są całkowicie inne w smaku, jakieś większe i niedobre :p
7. Humus- tak tak tak 

w Polsce zawsze przerażał mnie fakt, że jest to pasta z ciecierzycy. Jakoś od razu mnie odrzucało z powodu na ciecierzycę i wiadomo, nawet nie myślałam, żeby móc to zjeść. Tutaj? Och, uwielbiam! Naprawdę uwielbiam snacksy humusem. Naprawdę pyszne totalnie.
8. Kuskus - tak

czy do kuchni indyjskiej, czy akuratnie tutaj afrykańskiej zawsze mi było jakoś nie po drodze. Po prostu nie moje smaki. Postanowiłam jednak spróbować kuskus i powiem szczerze, pyyyyycha. Fakt, że nasz kuskus polegał na zalaniu wrzątkiem i zamknięcia, i niedodawania żadnych dodatków, bo cały bulion był w środku, więc nie było zabawy z gotowaniem of kors, no ale był naprawdę dobry. ;)
9. Chipsy z octem - tak/nie

gdy dostałam miseczkę z chipsami, wzięłam pierwszego i zastanawiało mnie, dlaczego pali mnie trochę w język.. zapytałam się co to za smak. Hostka pokazała mi opakowanie, a moje oczy zrobiły się naprawdę duże.. Były nawet dobre, ale nadal w Polsce nie kupiłabym chipsów o smaku octu...
10. Lukrecja - nie nie nie

Dawno nie miałam takiego zaskoczenia, jak wtedy gdy Katie podała mi do ręki czarną żelkę, wzięłam ją do buzi iii okazało się, że to lukrecja, której naprawdę nie lubię. Smak niedobrego syropu na kaszel do mnie nie przemawia.. Anglicy natomiast opychają się nimi. Ugh.
11. Chleb - nie

dlaczego nie ma tu np normalnego chleba? Jedynie chleb tostowy.. Stąd zapiekamy go w tosterze, bo taki 'surowy' nie smakuje zbyt dobrze..
12. Masło - nie

Nie mam pojęcia co znajduje się w tym maśle (fakt, wiem, bo czytałam skład i sól zawiera niby tylko 1,5%) jednakże jest ono tak słone, że nie ogarniam. Każde!
13. Bananowy bochenek - tak

ani chleb, ani ciasto - po prostu mokre, gumowe, mocno bananowe coś, co swoim wyglądem ani opisem nie zachwyca, ale smakuje wyśmienicie!
14. Apple crumble - tak

wyczytalam na internecie 'typowo angielskie, w smaku anielskie'. zgadzam się! w Polsce nigdy jabłka z kruszonką mnie nie ruszały.. może dlatego, że zazwyczaj zawierały cynamon, a tutaj nie? nie wiem. wiem jedno, pycha!
15. Kurczak - tak

w sumie nic nowego ani trudnego. Hości kupili kurczaka, posypali go przyprawami, wokół ułożyli ziemniaki i tadam. Gotowe, no ale dobre, więc się nie przyczepię ;p
16. Lasagne - tak

O, zapomniałam o lasagne. Była naprawdę bardzo dobra i nie mogę powiedzieć nic złego, bo to kuchnia włoska, którą uwielbiam, więc po prostu tak! I zapomniałam, ale hostka przygotowywała ją samodzielnie, a nie jakbym się spodziewała, wyjęła ją z torebki, więc naprawdę respect!

Ogólnie poza tym jem na śniadania, czy na lunch owy chleb tostowy z dżemem truskawkowym, czy truskawki z melonem, czy płatki (oni jedzą owisankę, o fufuf :p), szynkę, ale tego tu wspominać nie trzeba.Dodatkowo powiem tak: cała kuchnia i spiżarnia zawiera produkty o treści 'do zrobienia w 5minut'. To jest najgorsze. Oni nie spędzają jak np ja w domu, czasem kilku godzin nad robieniem jedzenia.Dziś chyba padł rekord w ich kuchni i to zrobiony przeze mnie, rekord w postaci stania przy kuchence,bo musiałam usmażyć już gotowe kuleczki mięsne, potem dodać of kors gotowy sos i je poddusić 30minut i w międzyczasie ugotować makaron. No ale cały ten proces trwał ok 45minut, więc to naprawdę długo dla dzieci! Normalnie nigdy nie widzę, żeby stali przy patelni i np coś smażyli. Zazwyczaj jest z puszki i to zimne, a kurczaka jak wsadzili do piekarnika, to tak się smażył i nic się nie działo :p Mimo wszystko, są cudowni ;)

Więcej info. nt dziwnych rzeczy napotkanych w angielskich sklepach tj rzeczach które mnie lekko zszokowały, będą w innym poście.

Ogarnęłam, że komentarze nie były włączone dla wszystkich... wybaczcie! i dziękuję za tyle pod ostatnim postem, mimo iż były tylko dla kont google. ;)

See U.

niedziela, 16 czerwca 2013

Zaskakujące po przyjeździe...

Witajcie,
często oglądając filmy zauważamy wiele rzeczy, które nas zadziwiają w danej kulturze, czy też są po prostu inne. Mimo iż wiedziałam, że na wyspach dwa krany przy umywalce to nic dziwnego, inne kontakty, banknoty większego rozmiaru,  nie wspominając już o ruchu lewostronnym (bo to przecież wiadomo), to mimo całej tej mojej drobnej wiedzy na temat Wielkiej Brytanii, przyjazd i zauważenie tych rzeczy na własne oczy, wywołały zdziwienie na mojej twarzy. ;)
Przejdę do omówienia rzeczy, które zaskoczyły mnie po przyjeździe.
1) dwa krany (najbardziej zaskoczyły mnie dwa krany przy wannie)
http://img9.imageshack.us/img9/7279/kran6.jpg
2) spłuczka - klamka/dźwignia
http://wycie.waw.pl/blog/wycie/uk_kible.jpg
3) prysznic z dwoma 'gałkami' tj jedna z ciśnieniem wody, druga z temperaturą i czerwonym przyciskiem.
- mieszkam tu już tydzień, a nadal nie potrafię używać. Za każdym razem, przed wejściem pod prysznic, ypuszczam wodę i kręcę tym termostatem w każdą stronę, aż woda będzie odpowiednia. :p
4) przez pierwsze 3dni zastanawiałam się, do czego służy spłuczka zwisająca ze ściany, taka jak do toalet w dawnych czasach oraz dlaczego nie ma światła. Postanowiłam w końcu pociągnąć za tą spłuczkę ii... zapaliło się światło. jej!
5) kontakty z trzema dziurkami (polecam kupno adaptera do kontaktu ang. na europejski w Polsce, gdyż tutaj zapłaciłam za niego bodajże 7funtów), a bardziej zaskakujące od kontaktu są ich  wyłączniki. Nie trzeba wyciągać np ładowarki z gniazdka,  wystarczy wyłączyć gniazdko. Wygodne! 
http://2.bp.blogspot.com/_gdw1OLEntzg/TOZ4_Kx58vI/
AAAAAAAAA3U/8NtxPDEWCRQ/s1600/wtyczka.JPG
6) okna otwierają się na zewnątrz, a nie do wewnątrz, natomiast z drzwiami jest na odwrót, co jest denerwujące, gdy wchodzimy do mini łazienki i możemy ledwo się odwrócić, bo otwieranie drzwi zabiera jej pół miejsca.
7) wszechpanujący bałagan
8) drzwi przeszklone do połowy, okna bez firanek - idę sobie chodnikiem i widzę bałagan panujący w każdym domu, kota na parapecie, mieszkańców. Jako Polka cenię sobie prywatność, a poza tym bałabym się pokazywać swój sprzęt domowy każdemu przechodniowi. 
9) napisy na ulicy przed przejściami dla pieszych, przypominające o spojrzeniu się w prawo
10) na szczęście, że mam szeroki portfel, gdyż do normalnego, banknoty by mi się nie zmieściły. Są większe, a monety bardzo ciężkie i grube, więc korzystam z dwóch portfeli ;)
11) Rowery są wszędzie! Nie wiem, czy Polacy to bardziej leniwy naród (nie sądzę), ale na pewno u nas w dużych miastach, jak np Warszawa, nie widziałam tak wielu rowerów, jak tutaj. Szukając miejsca do przypięcia roweru zauważyłam, że rowery przypinane wszędzie.. przy chodnikach, przy sklepach, wszędzie są poprzypinane rowery, gdzie tylko się da. Mimo ciasnoty na chodnikach, dla rowerów zawsze miejsce się znajdzie! Mimo mojej natury Polaka o treści (o matko, czy na pewno nie ukradną?) przypięłam swój na najbardziej zatłoczonej z rana ulicy, bo było mi tak wygodnie i po moim powrocie, po 4h nadal tam stał, uf :D
12) pamiętajcie, że jeżeli ktoś wam proponuje herbatę, to jeżeli nie pijecie herbaty z mlekiem, od razu o tym powiedzcie, bo z pewnością Anglik nie zapyta się o to, a takową wykona ;)
13) brak dzwonków! Nic mnie tak nie denerwuje, jak kołatanie do drzwi. Jestem np w pokoju na górze, ktoś z mieszkańców chce wejść do domu (oczywiście, jak nie ma kluczy, to nie może, a kluczy nigdy przy sobie nie ma, albo i tak ich nie wyciągnie) no i stuka do tych drzwi mega mocno, jakby nie wiedział, że jestem w domu i staram się jak najszybciej zejść po schodach, no ale of kors wali najmocniej jak może. codziennie, kilka razy. (na zdjęciu - jedne z nielicznych znalezionych drzwi w pełni zabudowanych + super kołatki i brak dzwonków)

14) nic mnie tak rano nie przeraża, jak listonosz. Podczas wrzucania listów przez drzwi, metalowa klapka z impetem zamyka się, robiąc przy tym ogromny hałas i nigdy nie wiem co się stało w tym momencie. Biegnę na dół i okazuje się, że to tylko listy leżą na ziemi. Uf.

See U.

sobota, 15 czerwca 2013

Plan dnia

7.30 budzę się, wstaję i idę do pokoju dzieci by powiedzieć 'Katie, Euan wake up, please!'. Następnie idę do łazienki, wychodzę po 10minutach, idę do ich pokoju i znowu 'wake up sweaties'. W tym czasie ich brat, 13letni Fergus wychodzi do swojej szkoły, a rodzice do pracy. Schodzę, żeby przyszykować im ich packed lunch do szkoły (bułka posmarowana lekko majonezem, z szynką i serem oraz do tego batonik i soczek), następnie wchodzę do pokoju, odkrywam im kołdry i jest stanowcze 'wake up guys!', powtarzam ich imiona kilka razy, mówię, że już za pięć ósma, schodzę na dół i robię sobie coś do picia.

Dzieciaki przychodzą, mówią że chcą to co zwykle, czyli bagel with melted butter (wkladam połówki do tostera, szybko smaruję masłem, którego nie może być widać!, bo one nie lubią masła normalnego, tylko mocno roztopione masło).
- do picia nic nie chcą - nigdy!

Następnie jedzą, oglądają tv, zbliża się 8.30 i szybko zbieramy się do szkoły, wychodzimy (dzieci mają do szkoły na 8.50 - codziennie). Zabieram ze sobą psa, żeby od razu załatwić spacer ;) Idziemy do szkoły jakoś 10-15minut, następnie zakładam słuchawki na uszy i biegnę z psem do domu. W domu jestem około 9.10, chwilę odpoczywam, jem śniadanie i zabieram się za mycie naczyń, odkurzenie, umycie podłóg, jeżeli jest np czwartek to robię pranie, a jeśli nie, to już jestem wolna, ale nudzi mi się trochę, więc ścięlę po domu łóżka, myję łazienki itp. ot tak po prostu, żeby jakoś zadać o dom, bo czysto to u nich nigdy nie jest ( : P) ot, jak to mówi mój znajomy - abstrakcyjny nieład. Hostka często mówi, że wcale nie muszę codziennie sprzątać ani odkurzać, bo przecież jest czysto, ale chcę to robić, bo po prostu  nie jest! (pies chodzi po całym domu). W piątki przychodzi Pani sprzątająca, ale po jej wczorajszej wizycie dużej różnicy nie widziałam :) Jest godzina 11, zabieram się za oglądanie serialu po ang., albo czytam coś sobie, wychodzę na dwór i leżąc na wielkiej różowej poduszce rzucam psu piłeczkę, albo skaczę na trampolinie.

Godz. 15.05 biegnę z psem do szkoły po dzieciaki (raz w tyg. - wt. idę po nie dopiero po 16), kończą o 15.20, więc czekamy już  z Chesterem przed szkołą. Przybiegają, opowiadają co się działo w szkole. Rozmawiamy, albo rozmawiają we dwójkę - wtedy miejscami jest mi ciężko ich zrozumieć. Po chwili jesteśmy w domu, dzieci odpoczywają godzinę, robię im znowu bagels z roztopionym masłem, po godzinie robimy zadania domowe, trwa to ok 15minut maks, bo mają bardzo mało zawsze, ale żeby namówić ich do zrobienia zadania mija ok 20minut. Następnie bawią się, grają, oglądają, przychodzi starszy brat. Koło 18-20 przychodzą rodzice i robią dinner, czyli jemy codziennie dopiero koło 20.30/ 21.00.
No i koniec dnia, dzieciaki idą spać koło 21.30, a ja siedzę zazwyczaj wieczorem przed komputerem i rozmawiam z przyjaciółmi ;)

Soboty i niedziele mam wolne.  Wczorajszy piątek również powiedzieli, że mam wolny, więc tylko odebrałam dzieciaki ze szkoły, a cały dzień spędziłam na zakupach.
Żyć nie umierać, see U! 


fotka zrobiona w trakcie pisania posta

Początek.

Hi.
Zacznę od tego, że blog miał powstać już tydzień temu, jak przyleciałam do Wielkiej Brytanii, ale z powodu zmęczenia i ogólnej niechęci, powstał dopiero teraz ;)

Nie będę teraz opisywała mojego pierwszego tygodnia, dzień po dniu, lecz po prostu skrócę to do podtytułów. Zobaczycie ;) Bloga piszę szczególnie dla siebie, żeby móc wejść na niego za rok i sobie wszystko przypomnieć, lecz także dla znajomych, którzy często pytają się 'no i jak jest?'. Zapraszam również wszystkich innych do czytania i w razie pytań pisania. Będę zapisywać tu wiele rzeczy, które zaskakują mnie w codziennym życiu anglików. Dla wielu z was może takie nie będą, ale dla mnie tak, gdyż jest to mój pierwszy pobyt w UK.

Okej, a więc zaczynamy.

Nazywam się Pola i mam 19lat. Od 16roku życia, po przeczytaniu książki 'au pair potrzebne od zaraz' moim marzeniem było wyjechać jako au pair. W tym roku, z powodu 19lat, w końcu mogło się spełnić. Postanowiłam wyjechać przez agencję ze względu na bezpieczeństwo, podczas pierwszego wyjazdu ;) Po przeczytaniu naprawdę bardzo wielu wpisów na forach i przejrzeniu wszystkich ofert wybrałam Prowork. Nie chciałam wyjechać na rok, lecz na wakacje, więc wybrałam wakacyjny program na 2-3mies. z możliwością przedłużenia pobytu, jeżeli np nie dostanę się na studia. Jako preferowane państwo wybrałam Wielką Brytanię. Po masie papierkowej roboty, pisaniu własnego opisu, proszeniu o referencje,  podpisywaniu wielu dokumentów, oczekiwałam na znak od jakiejś rodziny. Minęły 2tyg. i zaczęłam się denerwować, lecz... zgłosiła się. Zgłosiły się również potem dwie kolejne, lecz zawsze coś nam nie pasowało, czy to terminowo, czy np tym, że rodzina mieszkała w Irlandii na farmie, na odludziu. Po prostu - to nie było to. Czwartą rodziną była moja aktualna rodzina - pięcioosobowa rodzina mieszkająca w Esher, pod Londynem. Po spędzeniu przy pierwszej rozmowie 2,5h na skypie, wiedziałam, że to jest chyba to. ;) Udało się. Mieliśmy jeszcze z 3rozmowy i mnie do siebie zaprosili. Tak więc 8czerwca br. wyleciałam z berlińskiego Schoenefeld na londyńskie Gatwick.
Od tego czasu wszystko się zaczęło...